czwartek, 7 lipca 2011

Bangkok, drugi dzień w Azji

Szybko oswoiłam Bangkok. Przed wyjazdem obawiałam się, że będę nieco zagubiona w tym wielkim i ruchliwym mieście. Nic bardziej błędnego. Ludzie mili, przyjaźni, chętnie pomagają. Trzeba tylko uważać pytając o drogę, gdyż Taj nawet jak nie zna odpowiedzi, to i tak nam coś doradzi. A to że w przeciwnym kierunku... cóż. Całkiem niegłupim pomysłem jest wzięcie na lotnisku darmowej mapy Bangkoku, ja niestety podekscytowana tym, że po raz pierwszy moja noga stanęła w Azji, mapy nie wzięłam. Nawigacja nie zawsze działa, więc pozostały minimapki w przewodniku.

Na szczęście taksówki są taniutkie, a czasem i darmowe. Z Chinatown do Wielkiego Pałacu jechaliśmy za free. Warunkiem było wejście po drodze do krawca i jubilera. Taksówkarz od razu zaznaczył, że nie musimy nic kupować, ot mamy iść i się tam porozglądać a on za to dostanie talony na benzynę. U krawca było ciężko. Długo nie dawał za wygraną pokazując kroje marynarek, materiały, wykończenia. Z jubilerem poszło gładko. Sam sklep wielki, każdy klient dostaje "przewodnika". Ogląda kamienie, proces wytwarzania biżuterii a wreszcie samą biżuterię. Pierwsze pytania, skąd jesteśmy. Mówię "from Poland" i wielki uśmiech "France". Nie wiem jak można tak usłyszeć. Prostuję, że jednak z Polski. Tym razem przewodniczka zrozumiała, że z Holandii. Uśmiech nieco mniejszy. Niestrudzenie tłumaczę, że z Polski i zrozumiała... Uśmiech zniknął, czyli pewnie nasi rodacy zbyt rozrzutni nie są i już wiedziała, że nic nie sprzeda. Rozejrzeliśmy się po salonie i w drogę. Taksówka czekała (a miałam pewne obawy, że nas wystawi) i parę minut później byliśmy już przed Wielkim Pałacem.

Teraz już standardowe zwiedzanie pałacu. Bierzemy mapkę i przeciskamy się przez tłumy. To zdecydowanie najbardziej zatłoczone miejsce, w jakim byliśmy w Tajlandii.












Nie mogło zabraknąć "świątynnego" kota. Zwierzaki łażą sobie spokojnie po największych zabytkach, nikomu to nie przeszkadza.

Z Grand Palace pojechaliśmy do Vimanmek, dawnej letniej rezydencji króla. Pałac w Chmurach, bo tak można przetłumaczyć nazwę Vimanmek, jest wykonany w całości z drewna tekowego bez użycia ani jednego gwoździa. Jego budowę rozpoczęto na wyspie Ko Si Chang, jednak z powodu zamieszek w Zatoce Tajlandzkiej przeniesiono go do Bangkoku. 

Wnętrze Pałacu Vimanmek zwiedza się z przewodnikiem, są grupy anglo- i tajskojęzyczne. Czekaliśmy kilka minut i już zebrała się nasza. Niestety we wnętrzach zdjęć robić nie można. Aparaty zostawia się w przeznaczonych do tego schowkach. Po skończonym zwiedzaniu można wrócić i zrobić fotki pałacu z zewnątrz.



Chlebowiec rosnący przed Vimanmek 

Ostatnim naszym celem na ten dzień był dom Jima Thompsona, Amerykanina zafascynowanego Tajlandią. Dom piękny, urządzony w tajskim stylu. Wewnątrz bogata kolekcja chińskiej porcelany z czasów dynastii Ming, oryginalne meble, aż chciało by się tam zamieszkać. Ciekawostką są wysokie progi między poszczególnymi pokojami, miały utrudnić dostęp duchom. Podobnie jak w Pałacu Vimanmek, tak i tu zwiedzanie wnętrz odbywa się z przewodnikiem, zdjęć robić nie można.

Te uśmiechy to nie tylko do zdjęcia.






Domek dla duchów. Jeszcze do tej pory są często spotykane w Tajlandii. Tajowie wierzą, że budując dom zabierają miejsce duchom. Dlatego aby nie budzić ich gniewu stawiają dla nich takie domki. Chciałam zabrać taki (tylko nieco mniejszy) do Polski. Ale przerósł mnie logistycznie jego transport.


I na koniec jeszcze kilka zdjęć z ostatniej nocy w Bangkoku. O 3 jechaliśmy na lotnisko. Kolejny cel północ.


Inna strona Chinatown.



Tajski lans. :D

Nasz hotel, wbrew pozorom był super. :)



Lotnisko. Bye bye Bangkok.

5 komentarzy:

  1. piękne zdjęcia :) strasznie zazdroszczę tej wyprawy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję. Miło mi że zdjęcia się podobają. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Obejrzałam, pozachwycałam się i tak jakbym trochę bliżej była Bangkoku. Ahhh zazdroszczę i czekam na więcej:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe przygody mieliście:) I łóżko jakie fajne!
    Zazdroszczę podróży i czekam na więcej zdjęć:)
    F.L.

    OdpowiedzUsuń
  5. O matko, durian! Ratuj się kto może :D
    A historie z "zawieziemy Cię tu i tu, ale stop tu i tu" to praktycznie codzienność, jeśli idzie o Rattanakosin... Z kolegą próbowaliśmy dostać się do marketu, który był opodal Chinatown i praktycznie każdy przechodzieć próbował nas namówić na wyprawę łódką po Chao Phraya... No do głowy można dostać.

    OdpowiedzUsuń